Witajcie:)
Dziś na bogu wystąpi bardzo ważny dla mnie model. Model, który z paskudnej gąsienicy ciężką pracą przemienił się w przepięknego motyla, poznajcie Mariposę...
Mariposa jest modelem z którym nic, ale to absolutnie nic nie poszło prosto i gładko.
Doprowadziła mnie do wycofania z jakiejkolwiek aktywności modelarskiej na jakiś czas, ponieważ byłam załamana stanem w jakim się znalazła i musiałam długo "przetrawić" o co się stało i co chcę dalej z nią zrobić. Była tak zniszczona, że najprościej było by ją po prostu wyrzucić.
Na zdjęciach poniżej zniszczenia widać już "tylko na zadzie" jednak model był taki od tchawicy po kolana i łokcie.
Tak o całym zdarzeniu pisałam na blogu: Piszę do was po dłuższej przerwie, z powodu jednego modelu, który bardzo dał mi w kość przez pewien okres czasu czułam twórczą awersję i zniechęcenie. Breyer Airiella już podczas pierwszej sesji zdjęciowej spadła, obdrapała się i straciła ucho. Uznałam, że skoro tak to będzie customem. Wylepiłam nowe ucho, przygotowałam pod moherowanie, zrobiłam każdy niezbędny krok i nałożyłam podkład. Klacz czekała kilka dni z nałożonym podkładem aż będę miała dla niej czas, a gdy przyszedł okazało się, że podkład delikatnie się lepi. Być może nastąpiła reakcja z oryginalna farbą, być może warunki atmosferyczne nie były idealne, nie wiem. Odtłuszczanie było wzorowe a i rękawiczki to mój nieodłączny atrybut. W każdym razie stało się i należało podkład ściągnąć. Zapewne nie było by tego posta gdybym użyła starych sprawdzonych już składników, ale użyłam nowości i nowy acrylic remower okazał się dużo bardziej agresywny. Nie tylko nie wróciłam do punktu wyjścia, ale cofnęłam się o milę wstecz. Ciężko jest pogodzić się ze zniszczeniem własnej pracy i równie ciężko pisać ludziom o swoich porażkach, ale dojrzewało to we mnie gdy do was nie pisałam i gdy nie mogłam patrzeć na Airiellę. Taka dewastacja jaką "podziwiacie" była na całym modelu z wyjątkiem nóg i głowy (którymi, o zgrozo, miałam zająć się później i chwalę niebiosa, że tego nie zrobiłam). Mam jednak w sobie na tyle upartości, że postanowiłam iż mimo wszystko model odratuję, odpracuję wszystkie szczegóły i dodam te, których oryginalny model nie miał ( kasztany, atrybuty klaczy, zmarszczki pod pachami itd...) i teraz, gdy złość i smutek minęły, czuję się zdeterminowana by przekuć tę porażkę w sukces... ( to był 17 wrzesień 2020)
Wszelkie mięśnie, zmarszczki, detale przepadły bezpowrotnie i musiałam je stworzyć na nowo.
Gdy wpadłam w rytm pracy zaczęłam odzyskiwać wiarę w tego konia:
"Klacz lipicańska nadal stara się wyjść na prostą. Udało mi się pozbyć zdegradowanego plastiku i pomarszczonej powierzchni, odbudowałam jej mięśnie i dołożyłam jak najwięcej detali, jak widać mimo wyjścia z największego dołka jeszcze dużo przed nami, nadal trzeba wiele wyszlifować i wyrównać. W międzyczasie znalazłam dla niej odpowiednie imię: Mariposa (co w hiszp. oznacza motyl) na razie jest brzydką gąsienicą xD, ale wierzę, że może się przemienić w pięknego motyla 🙂." (wpis z października)
Poniżej Breyer Airiella w malowaniu firmowym OF dla porównania detali oraz zarysu mięśni
Mariposa pierwotnie miałą być siwa w hreczce, jak oryginał, tylko odpowiednio poprawiony :). Ale ta klacz ma własny pomysł na życie i nie zawaha się go przeforsować zębami i kopytami.
Mariposie nie podobała się wybrana przeze mnie maść i zaczęła współpracować dopiero gdy zmieniłam front na maść perlino.
Gdy zwykle 1 puszka werniksu wystarcza mi na 3 konie Trad (pracuję pigmentami i pastelami, więc zużywam sporo) tak w przypadku Mariposy niemalże 1 całą puszka została zużyta tylko na nią, tyle było poprawek, dociągania koloru, odcienia i wszelkich innych niuansów.
Na zdjęciach powyżej i poniżej Mariposa jest gotowa pod moherowanie a ja jestem w stanie eufori i przez 3 dni świętujemy z mężem to podniosłe wydarzenie ;D...
Moherek dała sobie nałożyć łatwo, więc cała w skowronkach ogłosiłam na Facebooku, że jeszcze trzeba ją tylko uczesać i będzie gotowa na pokazanie Światu...Taak... -.- to było 7 listopada a teraz mamy grudzień, już wiecie co dalej napiszę :)...
Czesałam, układałam, moczyłam, suszyłam, czesałam, przekładałam, równałam, skracałam, czesałam, trymowałam, a jej nic nie odpowiadało...
Cztery razy miała zmienianą fryzurę, zanim w końcu obie byłyśmy zadowolone z efektu.
Zdecydowałam się na włosie rozwiewane przez wiatr w kierunku od pyska do ogona.
Nareszcie, po tylu miesiącach mogłam ten efekt utrwalić, zrobić Mariposie sesję zdjęciową, napisać o tym na blogu i ponownie świętować, bo ten model nie wylądował w śmieciach, zacisnęłam zęby i parłam na przód by stał się najpiękniejszym na mojej półce...
Szczerze, pierwsze co pomyślałam: "Jaka ona piękna". I dalej tak bez przerwy myślę. Aż trudno uwierzyć, że przez tyle musiałaś przejść, ale… ja też tak zazwyczaj mam, że najpiękniejszy custom wychodzi po najcięższej drodze do jego skończenia. Chociaż przyznam, że jeszcze żadnego customa nie robiłam kilka miesięcy, maksymalnie miesiąc c;
OdpowiedzUsuńJakby ją się wzięło na jakieś odpowiednie widoki, to by wyglądała jak prawdziwy koń! :D Będziesz jej robiła jakieś zdjęcia na zewnątrz? :)
Pozdrawiam!
Dla mnie miesiąc to norma :) Potrafię zrobić w ciągu 2-3 dni ( ze względu na ograniczenia werniksem i długością schnięcia) ale wtedy te modele nie mają "duszy" są jedynie produktem. Gdy poświęcę im czas i nie spieszę się z niczym, gdy traktuję to jako formę relaksu a nie wyścig to nabierają wtedy cech osobowości i to uwielbiam najbardziej w całym procesie tworzenia :). Dziękuję za komentarz i z całego serca życzę byś nigdy nie napotkała takiego uparciucha :D
UsuńBardzo się w tym momencie zaskoczyłam. Twój upór i wytrwałość powinny stać się dla mnie inspiracją :) Koń jest cudowny, warto było nad nią tyle siedzieć!
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Upór bardzo mi się przy niej przydał i na szczęście odwdzięczyła się za poświęcony czas :D
UsuńNie spodziewałam się, że Ariella będzie taką upartą bestią ;).
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem efektu końcowego! Jak każde zresztą Twoje prace są zawsze niesamowite i zgarnęłabym wszystkie po kolei. Jak ja się bardzo cieszę, że mogłam mieć szansę mieć model w Twoim malowaniu, kiedy wygrałam w lipcu 2019 roku (o Boże, kiedy? *o*) w Twoim wspaniałym konkursie. Jestem zakochana w Sorrayi (bo takie nadałam jej imię, jak pewno wiesz) <3.
Pozdrawiam Cię cieplutko Katarzyna ze Stajni Pegaz :)
A wygląda na taką delikatną i eteryczną klacz, pozory mylą ;D, Cieszę się, że Sorraya trafiła do takiego fajnego właściciela <3
Usuń